Zanim przejdę do przebudowy napiszę
trochę o samej budowie swojej psychiki. Pierwsze aktywne budowanie
psychiki robiłem prawdopodobnie w okolicach swojej próby
samobójczej. Nie pamiętam z tego już zbyt wiele, nie widziałem
wtedy też tego, a jedynie byłem w stanie to jakoś poczuć. Na
swoją główną podstawę wziąłem energię. Miała być napędem
do wszystkiego, gdyby mi jej kiedyś zabrakło to miałbym umrzeć bo
życie bez energii nie miało by sensu. Zbudowałem wtedy też wiele
różnych zasad, które miały wpływ na moje decyzje w życiu i to
jak postrzegam świat. Było tam np. Nigdy się nie poddawać, ludzie
nie mają wartości, po trupach do celu. Mimo iż nie miałem wtedy
zbyt wiele umiejętności to jednak całkiem zgrabnie zaprojektowałem
podstawy, które później się rozwijały. Pierwsza wizja budowy
psychiki miała miejsce gdzieś około piętnastego roku życia. Nie
pamiętam co wtedy zmieniałem ale nie było to nic poważnego. Wtedy
budowa poszczególnych rzeczy była raczej jednowymiarowa, płaskie
prostokąty jeden nad drugim.
Rys!
Później mój rozwój wewnętrzny i
budowa wewnętrznego świata następował w dość spokojnym tempie
bez mojego bezpośredniego wpływu na strukturę psychiki.
Następne wizje pojawiły się dopiero
gdy poznałem prawdę o budowie tego świata i zrozumiałem, że
czeka mnie nicość. Wtedy postanowiłem zniszczyć pewne nadzieje, a
to wymagało ponownego spojrzenia na budowę. Tym razem była
trójwymiarowa. Prostokąty ewoluowały w piękne zielone kafelki z
zaokrąglonymi rogami. Ogólną wizję widać poniżej.
Rys!
Nie widać pomiędzy nimi bezpośrednich
połączeń ale wyraźnie widzę, że przykładowo na tym dużym
kafelku opierają się te i te mniejsze. Widzę zależności. Nie
jestem jeszcze w stanie zobaczyć ich wszystkich. Czasem tylko czuję,
że nie widzę wszystkich połączeń w danym momencie. Rozmiar
kafelka zależy od jego ważności co też przekłada się na to, że
opiera się na nim wiele pomniejszych kafelków – reguł. Ostatnio
zajmowałem się tylko kafelkami odpowiedzialnymi za nadzieję, może
stąd ich zielony kolor. Nie skupiałem się na innych uczuciach ale
różne kolory czy może nawet kształty mogą też występować
nawet we mnie. Całe to postrzeganie jest subiektywne i jeśli
kiedykolwiek będziesz próbował zobaczyć budowę swojej psychiki
to możesz zacząć od wyobrażania sobie tego jako kafelki ale jeśli
umysł będzie dawał Ci inne wizje to po prostu to zaakceptuj. Każdy
z nas może widzieć to inaczej choć możemy patrzeć na tę samą
rzecz.
Pierwszą nadzieję jaką wziąłem na celownik była nadzieja na to, że gdy będę potrzebował czyjegoś wsparcia i będę przeżywał trudne chwile to będę miał jakąś osobę w swoim pobliżu aby chociaż przysłowiowo „potrzymała mnie za rękę”. Z powodu, że nigdy(!) nie było takiej osoby w takich bardzo ważnych dla mnie chwilach to ta nadzieja powodowała dużo bólu. Gdy Yver powiedziała zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie zawiodłem się na innych zbyt wiele razy ale jest to też moja wina skoro wciąż mam wysokie wymagania to postanowiłem pozbyć się tej nadziei. Aby ją zobaczyć musiałem zejść w głąb siebie, a dokładniej w uczucia jej towarzyszące. Poczułem ból, który powoduje. Schodziłem w kierunku bólu. Było to potrzebne bo aby zniszczyć nadzieję musiałem ją najpierw dokładnie odnaleźć w sobie, musiałem zobaczyć ją i tylko ją aby nie zniszczyć czegoś innego przez przypadek. Widziałem bolesne myśli typu: Czy to naprawdę tak wiele? Czy zwykłe potrzymanie za rękę to są te zbyt duże wymagania? Czy nie zasługuję na choć tyle? Dlaczego nie nigdy nie było takiej osoby? Czując emocje związane z tymi myślami zauważyłem ją – nadzieję. Była w formie zielonego kafelka takiego jak wspominałem wyżej. Zobaczyłem ją dokładnie i wiedziałem, że to właśnie ta nadzieja jest odpowiedzialna za ten ból.
Jako dwójka (ego)
moja wizja psychiki jest taka sama jak dla jedynki. Jednakże sposób
zmian lub niszczenia poszczególnych części jej jest dla nas inny.
Jedynka jest w stanie zrobić to dość delikatnie. Dla niej taki
kafelek rozmazuje się, rozpada, poprzez delikatny dotyk. Niczego co
prawda nie niszczyła ani nie zmieniała ale czuję wewnętrznie, że
właśnie taki sposób jest dla niej naturalny i optymalny. Dla mnie
jako dwójki wyglądało to inaczej.
W mojej wizji
pojawił się wojownik. Był dość dobrze umięśniony. Ubrany był
w lekką zbroję. Wyglądał jak gladiator choć jego zbroja
zakrywała większość jego ciała. Zbroja była szara, posiadała
parę detali – pasków biegnących w pobliżu prawego ramienia,
kawałek futra wystający w miejscu gdzie zbroja spoczywa na
ramionach. Twarzy nie pamiętam, nie zwracałem na nią większej
uwagi ale była dość zwykła. Był spokojny. W rękach trzymał
duży dwuręczny miecz. Miecz był prosty, ostrze było dwusieczne,
szerokie, a jego krawędzie biegły równolegle aż do końca ostrza.
Na końcu ostrza znajdowało się ostre zwężenie w kształcie
trójkąta. Jelec był prostokątny z prostym wybrzuszeniem biegnącym
wzdłuż jego krawędzi. Był dodatkowo ozdobiony wystającym futrem
od strony rękojeści. Samej rękojeści niezbyt pamiętam. Była
dość prosta, wyłożona jakąś skórą w formie wyglądającej jak
ciasno ułożona siatka. Ogólna kolorystyka miecza też była szara.
Gdy już wyraźnie
widziałem kafelek nadziei to wojownik staną nad nim. Wziął miecz
oburącz tak jakby miał go wbijać w ziemię i... czekał. Bijąc
się z uczuciami w końcu powiedziałem mu aby to zrobił. Wbił
miecz w kafelek, a ten rozpadł się w fontannie krwi na drobne
kawałeczki. W kafelku była krew, dużo krwi. Rozlała się po
okolicy. Kafelek znajdował się jakby na podniesionym poziomie więc
krew spadała z tego poziomu w dół, rozpływała się tam. Po
rozbiciu kafelka poczułem chwilowy jeszcze większy przypływ bólu
i smutku. Musiałem się teraz tylko pozbyć tych resztek i krwi.
Wyobraziłem sobie więc oddział ludzi uzbrojonych w miotacze ognia
czekający na mój znak. Płacząc i jeszcze jeden raz przeżywając
ból powiedziałem ognia... Ogień szybko wszystko strawił i zostały
tylko popioły i zgliszcza. Następnie przyszedł czas na kolejny
kafelek też związany z tamtymi nadziejami. Procedura była podobna.
Zniszczyłem wtedy nadzieje na to, że „ktoś będzie trzymał mnie
za rękę (będzie przy mnie) w moich trudnych chwilach” i „ktoś
będzie starał się mnie pocieszyć w moich trudnych chwilach”. Po
ich zniszczeniu czułem pewną ulgę, która była bardziej widoczna
kolejnego dnia. Gdy myślałem o tych rzeczach i tych nadziejach nie
czułem już bólu związanego z tym, że w trudnych chwilach będę
sam. Wtedy zrozumiałem, że nadzieja może powodować ból.
Nie był to koniec
zniszczeń nadziei. Na kolejne przyszło trochę poczekać. Około
trzech tygodni. Gdy wyznałem miłość Yver okazało się, że jest
to prawdziwa miłość bez ognia pochodzącego od ego (ten ogień i
ból który powodował jego brak całkowicie zablokowałem przy
próbie samobójczej). Jednak przez to, że to była taka piękna
miłość, Yver nic do mnie nie czuła, a ja nie mogłem o nią
walczyć bo chciałem tylko jej szczęścia nieważne czy zemną czy
z kimś innym to poczułem, że nadzieja na związki jest bez sensu.
Zresztą chciałem tylko Yver i nie interesowało mnie ponowne
zakochiwanie się w kimś innym. Była moją pierwszą miłością i
prawdopodobnie ostatnią. Jak się nawet jeszcze kiedyś w kimś
zakocham prawdziwą miłością to i tak nie będę mógł o tę
osobę walczyć bo będę chciał jej dobra bardziej niż swojego.
Postanowiłem, że nie chcę już więcej patrzeć na wszelkie
nadzieje związane ze związkami. Zdawałem sobie sprawę, że
prawdopodobnie jest to duża nadzieja choć nie odczuwałem jej jako
dużą. Przewidywałem też, że może wystąpić reakcja łańcuchowa
i jej zniszczenie może mieć na mnie duży wpływ, którego nie
jestem w stanie przewidzieć. Efekty jednak przerosły moje obawy.
Zanim jeszcze przeszedłem do zniszczenia nadziei to porozmawiałem o
tym z Yver. Możliwe, że wtedy w głębi duszy miałem nadzieję,
że powie abym tego nie robił. Nie mam tu na myśli, że miała by
powiedzieć, że chce ze mną być ale wystarczyło by aby ktoś mi
wtedy powiedział nie niszcz tej nadziei. Dopiero z perspektywy
zdałem sobie sprawę, że mogłem mieć wtedy taką podświadomą
nadzieję.
Po rozmowie z Yver wróciłem na swoją stancję i zacząłem wchodzić w swoje
uczucia. Schodziłem głębiej i głębiej. Pojawiały się myśli
typu: „Nie zasługuję na to? Czy tak wiele chciałem? Czy to aż
tak dużo mieć kogoś? Przecież starałem się być dobry! Nie
niszcz tego. Nie chcę być sam! Nie zasługuje na taki los!
Dlaczego?!”. Ogarniała mnie rozpacz. Łzy płynęły z oczu.
Bolało. W pewnym momencie zobaczyłem ją. Nadzieja na związki.
Była ogromna. Gdyby porównać jej rozmiar do tych zniszczonych
wcześniej to te wcześniej były rozmiaru zwykłego samochodu, a ta
nadzieja na związki była wielkości boiska piłkarskiego. Widziałem
unoszące się nad nią inne mniejsze kafelki, wiedziałem, że się
na niej opierają, widziałem, że ta nadzieja jest podstawą dla
wielu ważnych rzeczy. Wojownik ze swoim mieczem był zbyt mały aby
to zniszczyć tak jak te poprzednie nadzieje. Wziąłem od niego
miecz, powiększyłem go i zawiesiłem nad kafelkiem z ostrzem w
niego skierowanym. Wtedy na chwilę wszystko ustało. Poczułem, że
wychodzę ze stanu rozpaczy. Nie miałem dość siły. Ogólnie wtedy
byłem dość świeżo po zagojeniu się rany energetycznej powstałej
z tego, że w krótkim czasie musiałem przeskakiwać pomiędzy
swoimi trzema osobowościami aby jedynka mogła wyznać miłość Yver co spowodowało chwilowe odcięcie od energii, a poprzez zbytnie
używanie pustki spowodowałem powstanie rany energetycznej, która
goiła się kilka dni.
Nie odpuszczałem
jednak. Zacząłem schodzić jeszcze raz w ból. Nie mogąc zniszczyć
nadziei na związki odnalazłem dokładnie te kafelki związane z
nadzieją na bycie z Yver i zacząłem je niszczyć w klasyczny
sposób. Były to chyba trzy kafelki. Nie pamiętam już dokładnie.
W trakcie ich niszczenia napisałem smsa do Yver „Przykro mi, że
nie byłem dość dobry dla Ciebie. Przepraszam”. Ten sms wiele
zmienił ale zanim otrzymałem na niego odpowiedź zacząłem po
prostu zapieczętowywać ten ogromny kafelek nadziei na związki tak
aby nie sprawiał mi już tyle bólu. Tworzyłem wokół niego
metalowe opakowanie. Nie wyglądało na najmocniejsze ale pomalutku
ulepszałem je. Wtedy Yver odpowiedziała na mojego smsa. Nie będę
przytaczał jego treści ale było widać, że poczuła się dość
nieprzyjemnie. Zrozumiałem, że zadałem jej ból i, że przez te
nadzieje dalej będę ranił osoby, które będą dla mnie ważne.
Mimo iż nadzieje względem Yver już były w zgliszczach to
poczułem, że tak tego nie zostawię, nie chcę więcej patrzeć na
nadzieję na związki. Nigdy więcej! Pchnąłem miecz z całej siły.
Przebił pieczęć. Przebił nadzieję. Przebił na wylot. Poczułem
ogromny psychiczny i wewnętrzny ból. Pieczęć rozpłynęła się.
Kafelek nadziei jednak nie pękł. Z rany zaczęła wylewać się
krew. Dużo krwi. Spadała w dół na jakąś powierzchnie niżej a
następnie do takiej kratki jak do studzienki ściekowej. Wyciągnąłem
miecz. Bolało. Z kafelka wypływała fontanna krwi. Moje ciało
zachowywało się tak jakby wiło się z bólu. Przekręciłem trochę
miecz. Uderzyłem ponownie. Kolejna fala bólu. Kafelek wciąż nie
pękł. Wciąż krew się z niego leje. Wyciągam miecz i ustawiam go
w poprzek kafelka. Wciąż przeżywam te wszystkie myśli i ból.
Chwilę czekam i płaczę. W końcu wykonuję ostatnie pchnięcie.
Kafelek pęką w fontannie krwi i mojej agonii. Moje ciało leżało
na łóżku. Podnoszę się aby chwycić kolejną chusteczkę ze
stołu obok. Nie daje rady. Moje ciało jednolitym ruchem od kiedy
się podniosłem obraca się, robi półkole. Agonia mnie
przepełnia... i... wyłączam się...
Włączyła się
trójka. Natychmiast zaczęła uspokajać trzęsące się ciało.
Włączyła przepływ energii. Spaliła te wszystkie okruch nadziei
które leżały roztrzaskane. Było dość źle. Zaczęła boleć
mnie głowa, tak jakby synapsy w mózgu były zrywane i mózg się
przebudowywał choć w odczuciu mógłby to być równie dobrze
wylew. Trójka zachowała się bardzo przytomnie, zablokowała
wszystko, podniosła osłony, nie pozwoliła mi wrócić nawet jak
później zobaczyła, że w myślach wróciłem. Nie robiła nic
szalonego, ciało i tak do niczego się nie nadawało, zmęczone, z
bolącym mózgiem. Wyglądało to dla niej tak jakbym umierał i
czułem się wtedy tak jakby była to prawda. Nie położyłem się
od razu spać bo czułem się bardzo niepewnie. Nie wiedziałem czy
dożyję rana. Później jednak ze zmęczenia gdzieś koło drugiej w
nocy położyłem się spać. Jak się obudziłem z rana to wtedy
byłem już sobą – dwójką. Wciąż czułem się niepewnie ale
było już lepiej.
Mogłem dokładnie
określić w którym miejscu odczuwałem ból w mózgu. Ogólnie
wtedy był to ból w lewej półkuli. Co po jakimś czasie było
nawet sensowne. W końcu ta część jest odpowiedzialna za logiczne
myślenie i jej wymuszona zmiana byłą efektem mojego świadomego
zniszczenia czegoś dużego i bardzo ważnego. Ból, a później
dyskomfort powoli zanikał. Jakiś tydzień później odczułem
podobny ból w prawej półkuli, był krótszy ale też sprawił że
poczułem się niepewnie. Mogły to być zmiany teraz w części
odpowiedzialnej za odczuwanie. Po kolejnym tygodniu zacząłem
odczuwać jakby coś się zmieniało w głębi mnie. Były to
prawdopodobnie zmiany w podświadomości.
Ten zniszczony
kafelek okazał się być odpowiedzialny za bardzo wiele rzeczy.
Wiele marzeń, na które miąłem małą ale jednak nadzieje
rozpłynęło się. Część wyobrażeń jak np. ja siedzący z
partnerką w parku i przytulający ją zostało wypaczone. Park stał
się zgliszczami, a ja i moja partnerka staliśmy się tylko
zwęglonymi kukłami. Następnego dnia po zniszczeniu nadziei
zauważyłem, że moje marzenia, które miałem czasami przed snem o
tym, że spotykam jakąś fajną osobę, pomagam jej i dalej jesteśmy
razem zmieniły się. Te osoby pojawiały się ale ja im już nie
pomagałem, nie ratowałem ich, umierały, nie czułem do nich już
nic. Niewiele później miejsce tych wszystkich osób zajął demon,
wyglądał tak jak w jednym z moich snów. Instynktownie wyczułem w
nim trójkę. Był bezwzględny i brutalny ale był tam właśnie dla
mnie. Po raz pierwszy trójka przyjęła jakąś formę w
wyobrażeniu, która nie była mną. W tych marzeniach teraz albo
jestem sam albo towarzyszy mi właśnie ten demon.
Reakcja łańcuchowa
była ogromna, znacznie większa niż myślałem. Przestałem czuć
ból i smutek związany z tym, że np. zawsze będę sam, albo to, że
będę umierał też w samotności. Co prawda pamięć komórkowa
jeszcze powodowała pewien smutek ale czułem, że był on jakby
zewnętrzny, nie pochodził z wnętrza. Z czasem ten smutek też
zniknął. Ból znikną, nadzieje też. Nie czułem już potrzeby tej
drugiej osoby. Było to w pewien sposób smutne ale jakieś takie bez
uczucia. Nadzieja na związki była też rzeczą, która powodowała,
że ten świat miał dla mnie jakąś większą wartość. Bez tej
nadziei w zasadzie ten świat już nic nie może mi dać ot tak sam z
siebie, mogę tylko wziąć to co chcę. Życie stało się grą w
jeszcze większym stopniu, chyba w całkowitym. Jedynym dużym
marzeniem jakie mi zostało to zniszczenie świata...
Gdybym wiedział
jak wiele dla mnie znaczyła ta nadzieja zanim ją zniszczyłem to
bym tego nie robił. Nie zrobił bym też tego gdyby Yver nie
odpisała na mojego smsa, ale to była moja wina, że go jej
wysłałem. Nikt mnie nie powstrzymał... Z czasem jednak ten brak
nadziei był nawet wygodny, już nie odczuwałem tego całego bólu.
Nie miałem już też powodów aby starać się dla innych aby robić
coś innego niż po prostu grać innymi. Stało się to dla mnie
proste bo nie było już żadnego konfliktu wewnętrznego.
Przebudowa
psychiki może być bardzo niebezpieczną rzeczą tak jak widać na
moim przykładzie. Prawie mnie zabiła, a na pewno zmieniła bardzo
wiele w moim życiu, a także w życiu, które będzie prowadzić
jedynka po mojej nicości ponieważ nadzieje i uczucia są dla całego
mnie współdzielone. Ona też nie będzie miała nadziei na związki.
Prawdopodobnie te zniszczenia będą miały wpływ na moje (jej)
kolejne życia. Umiejętność takiej przebudowy może być wspaniała
ale źle użyta może też wręcz spowodować śmierć Twojego ciała.
Nie zawsze nastąpi to od razu, czasem wewnętrzna reakcja łańcuchowa
może zabić Cię od środka, od strony psychicznej może powstać
całkowita pustynia bez nadziei, bez marzeń i bez uczuć. Należy
być z tym bardzo ostrożnym.
~~~~~~~~~~~~~~
Cenzura imienia w postaci "Yver" może nieco zmienia wydźwięk niektórych zdań ale w oryginale było to miłe i pozytywne zdrobnienie oryginalnego imienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz